Zwyczaje weselne
Ze zwyczajami weselnymi jest tak: albo się akceptuje wszystkie „zaszłości”, także te zdecydowanie nieciekawe, albo też się wszystko odrzuca i wtedy, niespodziewanie, atmosfera robi się jak w rodzinnym grobowcu. Na jednym biegunie picie na umór, na drugim nawoływanie, że „gorzko”, co jest w rzeczywistości naśmiewaniem się z czyjejś nieśmiałości i skrępowania. Inną plagą wesel są toasty. Zwyczaj to może staroświecki, ale przede wszystkim wymagający specyficznych umiejętności. Są kultury (narody wschodnioeuropejskie, kaukascy Gruzini i Ormianie), gdzie wspaniale zbudowane przemowy biesiadne mają wiele smaku i poloru, bywają dziełkami humoru i retoryki wysokiej klasy. Ale to jak trawnikami angielskimi: trzeba trzystu lat treningu i wtedy już wszystko idzie dobrze. U nas na ogół toasty sprowadzają się do niezgrabnego i mało efektownego bełkotu. Bywa tak, że do zabrania głosu zmuszają któregoś z ojców zwyczaje, a gdy nieszczęśnikowi to nie wychodzi, bo nie przyzwyczajony do przemówień, zrywa się jakiś gość weselny, który uważa, że zrobi to lepiej. Wniosek: przemówienia wcale nie są obowiązkowe.